Kolejny raz zdecydowaliśmy się udostępnić łamy naszego bloga naszym gościom, a właściwie gościni Anicie Uścińskiej.
W nawiązaniu do poprzednich naszych gościnnych wpisów (Współczesne singielki (i single) – okiem singla. Wpis gościnny i Współcześni single (i singielki) – okiem singielki. Wpis gościnny) oraz do sprowokowanych przez nie komentarzy na naszym fanpejdżu Para Mieszana i w grupie Kierunek MIŁOŚĆ!, Anita zdecydowała się przedstawić swój pogląd na feminizm.
Gorąco zapraszamy Was do lektury, przypominamy jednak, że:
Głos naszych gości jest ich własnym, niemoderowanym przez nas zdaniem i odzwierciedla ich poglądy i doświadczenia.
Para Mieszana jest platformą, która umożliwia wyrażenie różnych zdań w w tematach, którymi się zajmujemy – nie muszą (choć mogą) być one zbieżne w 100% z naszymi, tym niemniej stanowią ważny punkt w dyskusji.
Miłej lektury
Na wstępie chcę zaznaczyć, że poniższy artykuł zawiera subiektywne opinie, wyciągnięte na podstawie osobistych obserwacji. Nie oczekuję, że każdy się ze mną zgodzi. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję na ciekawe spostrzeżenia i polemikę.
FEMINIZM – z czym to się je?
Zdecydowałam się napisać ten artykuł, ponieważ uważam, że znakomita większość osób nie rozumie znaczenia słowa feminizm, ani co się pod nim kryje.
Z jego mylnym pojmowaniem spotykam się niemal na każdym kroku. Obserwując reakcje innych ludzi i sposób ukazywania tej ideologii w różnych środkach przekazu, można odnieść wrażenie, że większość opinii nie jest jej przychylna. Skoro jednak tak często korzystamy z jej osiągnięć to przecież nie może ona oznaczać czegoś niechlubnego. Na pewno rozumiemy znaczenie feminizmu i jego cel, czy tylko nam się tak wydaje? Media kreują go jako początek trzeciej wojny światowej, coś co trzeba napiętnować. Jego twarzą najczęściej zostaje agresywna kobieta, która z zaciętą miną wykrzykuje różnego rodzaju kontrowersyjne hasła. No cóż, przyznam szczerze, że wcale się nie dziwię osobom, które patrząc na takie obrazki wyrabiają sobie złe zdanie.
Mój odbiór rzeczywistości zmienił się, kiedy zaczęłam baczniej obserwować to, co dzieje się dookoła mnie. Wcześniej, kiedy odpowiadałam twierdząco na pytanie czy jestem feministką
i spotykałam się z kpiącym uśmiechem oraz ironicznymi komentarzami, denerwowałam się. Teraz… momentami zwyczajnie wolę odpuścić niż niepotrzebnie dawać się prowokować. Nie jestem pewna czy mam prawo uważać się za przedstawicielkę tego nurtu, ale nie mam wątpliwości, że ta ideologia jest najlepszym co nas mogło spotkać od wielu, wielu lat. Bycie feministką to przywilej. Wiąże się on także z aktywnym budowaniem (a raczej poprawianiem) świadomości społecznej na temat tej ideologii. Często jest to walka z wiatrakami. Ciągłe powtarzanie, że to nie „rynek reguluje prawa zarobkowe”, tylko Ci, którzy tym rynkiem sterują (czyli zarządy i rady nadzorcze spółek, w których mężczyźni stanowią prawie 85% udziału), że nazywanie kobiety dupą lub dupeczką jest obraźliwe
i świadczy o braku szacunku, albo że pomoc w przeniesieniu ciężkiego pudła nie ma nic wspólnego
z ideologią, już mi zbrzydło. Bo ile można? A swoją drogą, skoro kobiety są nazywane dupeczkami to na logikę, mężczyźni powinni być nazywani dupkami, czyż nie?Wiele kobiet, uważających się za feministki, nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo są w błędzie. Głównie dlatego, że feminizm to nie walka kobiet z mężczyznami, jak wiele osób sądzi. To jest walka kobiet, owszem, ale z dyskryminacją płci (bywają sytuacje, w których to panowie są dyskryminowani), z nierównym traktowaniem (które często-gęsto same sobie fundujemy), z błędnym postrzeganiem praw i obowiązków domowych, firmowych, codziennych. Uwierzcie mi, że niemało jest sytuacji, w których same sobie jesteśmy przysłowiowym wilkiem.
Może zatem pytanie wcale nie powinno brzmieć „Czym jest feminizm?”, ale czym nie jest?
ŻYJ I DAJ ŻYĆ INNYM
Z głównych przesłanek feminizmu powstaje hasło przewodnie, które w dużym skrócie mówi: żyjmy tak, aby jedna płeć nie miała lepiej kosztem drugiej. „Płeć” – bo to hasło dotyczy obu płci. W Polsce i wielu innych krajach, najczęściej mówi się w tym kontekście o kobietach, bo to my zazwyczaj jesteśmy niesprawiedliwie traktowane.
Nie znaczy to jednak, że zależy nam na odwróceniu ról.
Ma być równo!
FEMINIZM A BIOLOGIA
Jakiś czas temu byłam świadkiem sytuacji, w której koleżanka (niewysoka, drobna kobietka), poprosiła naszego wspólnego kolegę o pomoc w zdjęciu sporej wielkości pudła, które stało na szafie. Kolega oczywiście pomógł, ale nie odmówił sobie komentarza pt. „i tu feminizm się kończy”. Oczywiście zareagowałam, dając tym samym pretekst do uśmieszków i żartów. Nie raz i nie dwa podawałam coś kolegom, którzy nie mogli sięgnąć, bo jestem wysoka i nie widziałam w tym żadnego problemu. To są kwestie związane z różnicami biologicznymi, a nie ideologicznymi. Biologia to przecież nie tylko narządy rozrodcze, ale postura, wzrost, skłonność do tycia lub chudnięcia, dziedziczenie genów, etc.
ETYKIETA CZY ETYKIETKA
Znajomy opowiadał mi także o sytuacji, w której otworzył przed kobietą drzwi, a ona ofuknęła go, że doskonale poradzi sobie sama. Zapytał mnie też, czy była feministką. Od razu przypiął jej łatkę pretensjonalnej i nieuprzejmej.
Według mnie, otwieranie drzwi, odsuwanie krzesła i inne tego typu „ozdobniki” to zasady wynikające z savoir vivre’u. Czyli z tego samego zbioru zasad, z którego wywodzi się mówienie „dzień dobry” czy podanie ręki na powitanie. Kwestia kultury osobistej i wychowania. Być może ktoś powie, że w tym zbiorze też jest sporo dyskryminacji i zapewne będzie miał rację. Dla mnie dyskryminacja oznacza robienie komuś krzywdy poprzez wykluczenie go. Kiedy moi koledzy witają się poprzez uścisk dłoni, a ja dostaję buziaka w policzek to nie czuję się wykluczona. Ale, gdy jestem w męskim towarzystwie, a pojawia się ktoś, kto wita się ze wszystkimi podając rękę, a mi mówi tylko enigmatyczne „Cześć” to czuję delikatny niesmak. Nie czepiam się, bo sama nie do końca wiem co mam o tym myśleć. Lata konserwatywnych tradycji i obyczajów pokutują i we mnie. Nie jest to wymóg ani konieczność, a pewnych zasad etykiety już się dzisiaj nie stosuje. Zmieniają się one z czasem tak samo jak my adaptujemy się do zmieniającego się otoczenia. Według etykiety, w biznesie nie ma równych i równiejszych. Tak samo powinno być i w życiu codziennym.
BIZNES IS BIZNES CZYLI DZIECKO ALBO PRACA
Jakiś czas temu słyszałam rozmowę znajomego z szefem (panowie zbytnio się nie krygowali, że ktoś może ich słyszeć, więc i ja nie czuję się winna, że przytaczam tu ten przykład). Otóż ów znajomy skarżył się przełożonemu, że żona jest na niego zła (żona znajomego, a nie przełożonego ;). Przyczyną, jak mówił, było to, że prawie zawsze to ona zostaje w domu z chorującym dzieckiem. Jej szef zaczyna na to krzywo patrzeć, a ona nie wie jak ma się tłumaczyć. Przełożony odpowiedział, że to oczywiste, że kobieta siedzi z dzieckiem, kiedy ono jest chore. No cóż, chyba nie dla wszystkich jest to takie oczywiste, skoro jej przełożony robi z tego powodu problemy. Walka z takim traktowaniem jest m.in. właśnie tym, z czym feminizm próbuje się uporać.
Według mojej opinii powinna brać górę ekonomia. Jeśli oboje ustalamy, że lepiej, abym ja zrezygnowała z pracy na korzyść dzieci i mi to nie przeszkadza, to wszystko jest OK. Ale powinna to być wspólna i dobrowolna decyzja. Bez żadnej presji, przymusu czy wymówek. Jeśli natomiast ja więcej zarabiam niż mój partner, a z pracy nie chcę rezygnować to z dziećmi zostaje on i odwrotnie. Są to praktyczne zasady, które rozumiem. Może to właśnie z tego powodu mamy mniejsze pensje będąc na tym samym stanowisku co mężczyzna. W końcu opieka nad dzieckiem to praca 24/h i dlatego panowie od niej uciekają. Może stąd wynika „regulacja rynku” – jak kobiety będą zarabiać mniej to będą zmuszone zostawać w domu 😉
I teraz pojawia się pytanie – skoro jeden szef uważa, że z dzieckiem powinna siedzieć kobieta, a drugi robi jej z tego samego powodu problemy, to gdzie tu logika?
Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem matką, więc nie mogę i nie chcę się wypowiadać w ich imieniu. Nie wątpię w to, że dla wielu z nas możliwość przebywania z dzieckiem, zwłaszcza na tak wczesnym etapie rozwoju, jest bardzo ważna i daje wiele radości. Ale co z tymi kobietami, które chcą wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim? Bo lubią, bo tego potrzebują, bo daje im to poczucie niezależności, bo dzięki temu czują się dowartościowane? Każdemu z tych szefów, prezesów i dyrektorów, jakaś kobieta dała kiedyś życie (nie sama oczywiście, ale 99% najtrudniejszej „roboty” wykonała ;)). Podcinanie skrzydeł jej i innym przedstawicielkom płci oraz pokazywanie, że są gorszymi pracownikami to dość osobliwa forma wdzięczności.
Z jednej strony ciągle słyszy się o zachęcaniu kobiet do zachodzenia w ciążę i zakładania rodziny, mydląc oczy dotacjami, a z drugiej karze się je za to odbierając możliwość powrotu do pracy (nie we wszystkich przypadkach oczywiście, ale w większości) i obniżaniem pensji już na starcie (bo przecież zawsze istnieje ryzyko, że pójdzie na macierzyński i wtedy nie będzie z niej pożytku, a płacić trzeba). Przecież noszenie w sobie dziecka to nie tylko przywilej, ale i ciężka harówa, za którą nie powinno się karać, ale prędzej nagradzać. I na pewno okazywać szacunek. A nierówne pensje zdecydowanie przejawem szacunku nie są.
PARTNERSTWO CZY PODDAŃSTWO?
Tak samo jest z obowiązkami domowymi. Często słyszę, że partner „pomaga” w związku. To dość ciekawe sformułowanie. Zwłaszcza, że nawet w tekście przysięgi małżeńskiej można przeczytać takie słowa: „świadoma/y praw i obowiązków, wynikających z założenia rodziny…”. O pomaganiu nic nie widziałam 🙂 Bo pomagać to można w schronisku, albo w przeprowadzce sąsiadowi, ale nie we wspólnym gospodarstwie domowym, z którego się korzysta. Jak ludzie tworzą dom i z tego domu korzystają (dosłownie i w przenośni) to każdy z domowników ma takie same przywileje i obowiązki, wynikające z jego użytkowania. Związek to partnerstwo a nie poddaństwo. Próby podporządkowania sobie drugiej strony szybciutko wypierają uczucie i pozytywne emocje. Albo, co gorsza, spychają rolę jednego z partnerów do funkcji „rodzica” dużego dziecka. A chyba nikt z nas nie chciałby być matką albo ojcem dla swojej połówki? Obie strony mają za zadanie dbać o to, żeby było dobrze. Kiedy jedna ze stron czuje się wykorzystywana, albo traktowana jak darmowa siła robocza (i, żeby była jasność mam tu na myśli obie płci) to jest nieszczęśliwa. A jak jest nieszczęśliwa to cierpi na tym reszta domowników, bo nie da się szczerze dbać o radość bliskich, kiedy samemu nie jest się w stanie cieszyć.
NA ZAKOŃCZENIE
Istnieją różne odmiany feminizmu, w zależności od stref, na których się on skupia, jednak nie propagują one agresji wobec innych osób. Feministki to nie są kobiety, które nienawidzą mężczyzn i zjadają małe dzieci 😉 To kobiety, które widzą jak wiele niesprawiedliwości nas wszystkie spotyka i nie wyrażają na to zgody. Ze zdobyczy feminizmu korzystamy bardzo często. Głosujemy, wypowiadamy własne zdanie, wychodzimy za mąż za kogo chcemy, decydujemy o wychowaniu dzieci, chodzimy do szkół, studiujemy, jesteśmy samodzielne i często samowystarczalne. Same o sobie stanowimy. Jest jeszcze wiele takich możliwości, które zawdzięczamy walce feministek, a których nie doceniamy.
Jak to się stało, że musimy walczyć o coś co się nam należy i powinno przysługiwać od początku świata?
Bo przecież jakoś to musiało zostać kiedyś zapoczątkowane.
Jak do tego doszło?
Przecież jesteśmy wszyscy takimi samymi ludźmi. Dlaczego, więc tak często można odnieść wrażenie, że owszem, może i jesteśmy równi, ale oprócz tego są też ci równiejsi? To tak, jak z powiedzeniem „poproszę większą połowę”. Nie ma większej, ani mniejszej połowy, bo połowy, jak sama nazwa wskazuje są równe. Aby uświadomić innym ludziom co oznacza feminizm, najpierw powinnyśmy zacząć od siebie. Jeśli same nie będziemy dokładnie wiedziały „z czym to się je” to przekażemy to też dalej. Dbanie o pozytywne postrzeganie feminizmu to poniekąd nasz obowiązek. Dbaj, więc o to, droga kobieto, bo w ten sposób dbasz też o siebie.
A pamiętaj, że siebie masz tylko jedną 🙂
Anita Uścińska
Macie takie same przemyślenia, podobne, a może zupełnie inne?
Zachęcamy was do wyrażenia swojego zdania i komentowania.
Może zaprosimy was do kolejnego wpisu?
Pozdrawiam,
Super artykuł. Dziękuję bardzo Pani Anicie, bo jasno i klarownie wytłumaczyławytłumaczyła… no właśnie, nie co jest co, alo co POWINNO być czym.
Widać i głębię przemyśleń i osobiste zaangażowanie, choć – nie byłbym sobą, gdybym się do czefoś nie przyczepił – i Pani Anita kilka błędów (może raczej przeoczeń), wynikających z kulturowego zaprogramowania popełniła…
To, które mnie bajbardziej zaskoczyło, mówi o opiece nad dziećmi:
„W końcu opieka nad dzieckiem to praca 24/h i dlatego panowie od niej uciekają.”
Pani Anito, panowie od opieki nad dziećmi nie uciekają (chyba, że ja nie jestem panem, ale to już do konsultacji z moją żoną 😎), jeżeli CZĘŚĆ z nich ucieka, to nie wszyscy z tego powodu, że to ciężka praca 24/7, tylko np. boją się, or tak po ludzku i po prostu… (wiem, bo sam tak miałem lat temu 6).
Ergo: nie uogólniajmy, bo to niesprawiedliwe wobec tych, których nie bierzemy pod uwagę…
Podsumowując:
Nikt z nas nie jest doskonały. Nie nie ma kompletnych, idealnych i konsekwentnie wdrażanych w życie przekonań i idei.
Feminizm traktowany jak walka z nierównością płci bardzo mi pasuje, a sposób jego przedstawienia przez Panią Anitę powoduje u mnie odruch uchylenia kapelusza.
Chapeau bas Pani Anito.
Bardzo dziękujemy w imieniu p. Anity 🙂
Panie Krzysztofie,
pisząc o uciekaniu od obowiązków nie miałam na myśli wszystkich mężczyzn, ponieważ wszystkich nie znam. Chodziło raczej o większość tych, z którymi sama miałam, bądź mam, do czynienia, a także o informacje od bliższych i dalszych znajomych. Zgadzam się wobec tego, że rzeczywiście niepotrzebnie uogólniłam sformułowanie. To dlatego, że temat ten jest mi bliski i wywołuje emocje.
Dziękuję za uwagę i biorę ją „na klatę” 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
Witam! Bardzo podoba mi się to o czym i jak ta Pani pisze. Podobno nie jest to artykuł profesjonalny? Dla mnie jest, bo pisze o swoich doświadczeniach. To bardziej cenne niż wiedzą książkowa. Tak uważam, z własnych doświadczeń. Cieszy mnie to, że są takie feministki, też do nich się zaliczam. Pozdrawiam